Henryk Cześnik: Odkrywanie ducha

O życiu i twórczości z prof. Henrykiem Cześnikiem rozmawia Stanisław Seyfried


- Panie profesorze, wydawać by się mogło, że wszystko zostało już powiedziane, namalowane i odkryte, ale właściwie to dwie składowe o tym decydują akcja i reakcja, osobowość artystyczna i publiczność. Obrazy były malowane, są i będą. Dla każdego z oglądających mogą znaczyć zupełnie co innego, mogą stanowić zupełnie inną wartość. Dlatego uważam, że malarstwo nadal jest tak świeże, zaskakujące i odkrywcze. Myślę tu o pewnej wolności, którą w procesie nauczania profesor daje swojemu studentowi, tak jak to miało miejsce w pana przypadku kiedy prof. Kazimierz Ostrowski obdarzył pana wielką swobodą. Dlatego uważam również, że malarstwo w czystej postaci powinno nadal trwać, pomimo różnych tendencji.
Henryk Cześnik: Tak to był ważny moment podczas moich studiów, pozwoliło mi to wiele zrozumieć, dziś sam nauczam i wiem jak to wiele może znaczyć dla studenta, ale też wiem, jak może się dzięki temu rozwinąć. Pamiętam słowa profesora „Możecie malować co chcecie, możecie być abstrakcyjni do imentu, ale nigdy nie traćcie kontaktu z naturą. Zawsze wracajcie do niej, to są korzenie, one stanowią podstawę, na glinianych nogach daleko nie zajdziecie…”. Natomiast ja dziś powtarzam studentom, że w pewnym momencie zostaniesz sam, staniesz na środku pola i co? Nie będziesz wiedział w którą stronę iść. Tak się kończą sytuacje, gdzie zbyt długo tkwisz w miejscu którego nie znasz i nie pojmujesz.


- Zanim jednak do tego doszło musiało się coś wydarzyć w pana dzieciństwie, zadecydować o związaniu się na całe życie z malarstwem?
Henryk Cześnik: Sprawa jest nieco złożona, choćby z tego względu, że to, co dla mnie było ważne odbywało się dość dawno, bowiem na świecie jestem już blisko 70 lat. Jako dziecko byłem zachwycony obrazami van Gogha. Przede wszystkim interesowało mnie rysowanie, dopiero później malowanie farbkami. Pierwszy raz holenderskiego malarza zobaczyłem na reprodukcjach. W domu było wiele książek, odkrywałem je i tam trafiałem na wiele wspaniałych zdjęć z jego dziełami. Natomiast na żywo zobaczyłem go nieco później w Muzeum Drezdeńskim, była tam martwa natura z gruszkami. Bardzo mi się podobała, pamiętam, że zrobiła się wówczas grubsza afera, bowiem postanowiłem zabrać ten obraz ze sobą do domu. Mama musiała się grubo tłumaczyć.


- Urodził się pan w Sopocie.
Henryk Cześnik: Tak jak mama, która urodził się też w Sopocie. Natomiast ojciec pochodził z Czarnkowa w Wielkopolsce. Był w partyzantce, a po wojnie ukrywał się na Wybrzeżu. Tu się poznali. Urodziłem się na ulicy Obrońców Westerplatte 3 w małym szpitaliku, którego dawno już nie ma. Teraz też tu mieszkam na tej samej ulicy. Koło się zamyka bowiem po latach otrzymałem pracownię po prof. Wnukowej, współzałożycielce tak zwanej „szkoły sopockiej”.


- Prawdę mówiąc, gdzie sopocki artysta powinien się urodzić? Nie ma w Sopocie lepszego miejsca niż ulica Obrońców Westerplatte. W 1951 roku kiedy przyszedł pan na świat, tu kształtowało się jedno z najważniejszych centrów powojennego polskiego malarstwa. Jednym z nich był Kazimierz Ostrowski, u którego zrobił Pan dyplom i którego imienia nagrodę Pan odbierze.
Henryk Cześnik: W podstawówce nie mówiąc już o liceum, a chodziłem do sopockiej jedynki, uważałem się za malarza, tak więc studia uważałem za zbyteczne. W szkole na zajęciach z rysunku byłem oblegany. Wykonywałem prace wszystkim kolegom i koleżankom. Podglądałem wielu sopockich artystów przy pracy, między innymi Stanisława Wójcika, o którym rozmawialiśmy, on należał do wcześniejszego pokolenia. Podobało mi się to co robił, jeżeli dobrze pamiętam mieszkał na ul. Żeromskiego. Znałem się dobrze z jego córką Magdą. Chodziliśmy do jednej klasy. Później była mocno walczącą osobą podczas solidarnościowego zrywu. Wyjechała do Norwegii i wiem, że tam spotkał ją nieszczęśliwy wypadek. A moje studia? Ukończyłem je w 1977 roku, to był okres szybkiego dojrzewania artystycznego. Przeszedłem bardzo ciekawą drogę. Na pierwszym roku trafiłem do Bohdana Borowskiego, mam nawet obraz jego autorstwa. Był wykładowcą bezpośrednim i dowcipnym, później trafiłem do Jacka Żuławskiego, a następnie do Romana Usarewicza i na końcu do Kazimierza Ostrowskiego, z którym później się zaprzyjaźniłem. Już po studiach pracowałem jeszcze z Kazimierzem Śramkiewiczem, Rajmundem Pietkiewiczem i Romanem Usarewiczem. Przeszedłem wielką szkołę różnego patrzenia na malarstwo, ale rzeczywiście to co dzisiaj robię kształtowało się wtedy i tak naprawdę jestem do dziś wierny tamtym czasom. Był początek lat 80, jeżeli sobie dobrze przypominam, objąłem pracownię malarską prowadząc ją sam już od jakiegoś czasu po prof. Rajmundzie Pietkiewiczu. Wie pan, daty i czas stanowią dla mnie zawsze wielki problem.


- Właśnie zauważyłem to w pana twórczości, że pozbawiona jest tego elementu umiejscowienia w czasie.
Henryk Cześnik: Czas dla mnie jest bez znaczenia, jest mocno abstrakcyjny, ale rzeczywiście niedawno natrafiłem na moje bardzo stare rysunki i stwierdziłem, że one już wtedy, chodziłem jeszcze do szkoły podstawowej, nosiły znamiona mojej dzisiejszej ekspresji. Uważam, że droga, którą wybrałem jest najbliższa mojemu sercu i mojej duszy, ona mnie wyraża. W takim razie, może ta moja niestabilność wyraża się w taki sposób, że w moich obrazach doszukiwać się można wielu różnych odniesień. Może i Bruno Schultza, o którym mówił pan wcześniej, ale ja uważam, jak powiedziałem na początku, wszystko zaczęło się od van Gogha. On zrobił na mnie olbrzymie wrażenie, miałem wówczas 10 lat, ten moment zadecydował, bez niego prawdopodobnie wszystko ułożyło by się inaczej. Kilka obrazów z tamtego okresu zachowało się na Kaszubach, gdzie spędzałem dużo czasu. Było to zalecenie lekarzy, którzy uważali, że okolice Sianowa na Kaszubach mogą mieć zbawienny wpływ na moje chore płuca. Jako dziecko bardzo dużo tam rysowałem i malowałem, tam również kształtowało się moje pojęcie na temat koloru, ale też nie mam wrażenia, aby problemy ze zdrowiem miały znaczący wpływ na moją sztukę, to jednak późniejszy okres ukształtował charakter mojego malarstwa. Jednak lekarze z którymi utrzymuję stały kontakt uważają, że choroby wywołuję ja sam właśnie przez twórczość, a bohaterowie moich opowieści mają płuca w strzępach. Oczywiście to anegdotyczna interpretacja.


- W pana biografii pojawił się film. Przynajmniej w trzech filmach: Sztos, Chłopaki nie płaczą i Sztos 2 mogliśmy zobaczyć pana jako aktora.
Henryk Cześnik: Prawdopodobnie to wynik zupełnie prywatnych rozmów z moimi przyjaciółmi w sopockim Spatifie. Nie przywiązywałem do tego większego znaczenia, ale kiedy dostałem papier zawodowego aktora, sytuacja nieco zmieniła się, mogłem wówczas negocjować stawki, ale to tylko zabawa.

Prof. Henryk Cześnik i kurator wystawy Ryszard Kowalewski


- Powracając do studiów malarskich, wydaje mi się że moment był bardzo dogodny. Europejskie doświadczenia pierwszej połowy XX wieku już w sposób znaczący zostały przeniesione przez rodzimych artystów na grunt Polski. Nie mówiąc o kolorystach polskich prof. Józefa Pankiewicza, z których duża grupa po wojnie trafiła do Sopotu. Następnie profesor Kazimierz Ostrowski, którego droga była zupełnie inna, jako student został wytypowany przez uczelnię w 1949 roku na staż artystyczny do Paryża i tam przez rok malował w pracowni Fernanda Légera. To zapewne również pozostało nie bez znaczenia na kształtowanie się pana osobowości.
Henryk Cześnik: Tak, prof. Ostrowski jako doskonały malarz, człowiek i przyjaciel był wyjątkową postacią naszej uczelni. Był jak żaden z innych profesorów bardzo otwarty, czuł malarstwo i potrafił o nim opowiadać. Jego korekty były wyróżnieniem dla studenta. Umiał wprowadzić do pracowni atmosferę wielkiej sztuki, jego bezpretensjonalna postawa budowała nas.


- Pragnąłbym odnieść się teraz do sytuacji dzisiejszych czasów. Jest pan jednym z profesorów gdańskiej ASP, ale nie przypuszczam, aby w pana wykładach instalacja artystyczna odgrywała większą rolę niż malowanie. Jak dalece idzie pan na kompromis wobec swoich studentów?
Henryk Cześnik: Każdy ma prawo do prób, a skoro ma takie prawo, to też ma prawo do błędów. Musi sprawdzić swoje pomysły i przekonać się, być może uda się przeskoczyć dalej, nabrać sensownej mocy i zaznaczyć to dobrym efektem w postaci pokazania się w ważnym miejscu prezentacji sztuki. Tego typu próby też maja swoje znaczenie i prowadzą do rozwoju.


- Jednak czy nie za daleko odchodzą od malarstwa?
Henryk Cześnik: Sztuka to nie tylko stanie przed sztalugą, istotne jest wyrażenie siebie, a medium jest sprawą drugoplanową. Ja oczywiście zawsze będę walczyć o malarstwo w sensie klasycznym, niekoniecznie w postaci płótna, ale na pewno w postaci płaszczyzny i formy. Jeżeli student ma zupełnie inny pomysł to proszę bardzo, tylko musi mieć to sens. Oczywiście będę bronić zawsze malarstwa, ono było już tyle razy grzebane, ale trwa i będzie trwać zawsze.


- Reprezentuje pan postawę swojego profesora Kazimierza Ostrowskiego, czyli hołduje pan postawie wielkiej wolności i swobody?
Henryk Cześnik: Oczywiście są studenci, akcjonerzy, robią różne rzeczy, nie przeszkadzam im, ale dążę do tego aby mieli świadomość, co robią i po co to robią.


- A mają taką świadomość?
Henryk Cześnik: Jeżeli tego nie widzę to staram się ich naprowadzić na właściwe tory, zawrócić i jeszcze raz zacząć od początku. To tak jak przy malarstwie tradycyjnym. Jeżeli przychodzi student na III roku i widzę wiele jego ułomności, to będę namawiać do spędzenie czasu z martwa naturą, a nie ucieczkę do przodu nie znając podstaw tematu.


- Powróćmy do malarstwa i ekspresji kreski którą pan się posługuje. Nie porusza pan i nie wchodzi w fundamentalne sprawy dla człowieka – śmierci. Kontestuje pan życie.
Henryk Cześnik: W mojej twórczości właściwie to nie ma większego znaczenia, poczucie czasu nie liczy się, jest nieważne, sytuacja może mieć miejsce i przed stu laty i może za sto lat, a może dzisiaj. Nieważne, najistotniejsza jest atmosfera, klimat buduje moje wnętrze, sytuacja w jakiej się znajduję, ten moment jest ważny i decyduje o wszystkim.

Prof. Henryk Cześnik


- Czyli aktualna wrażliwość.
Henryk Cześnik: Ona może być różna w danym momencie, to tak jak z łapaniem wiatru pod żaglami. Jeżeli to jest, to dokomponowuję, zaczynam bawić się kolorem i formą. Musi być zdarzenie które pamiętam, lub które urodziło się w mojej głowie, nie mogę iść śladem badawczym czy naukowym, bo mogę nie dojść do końca. Coś niekontrolowanego może otworzyć nową drogę prawdy, o którą chodzi i może mnie zadowolić, często ratując sytuację bez wyjścia. Scenariusz musi być zlepkiem wydarzeń które miały już miejsce, ale dopuszczam wydarzenia które chciałbym aby miały miejsce. Oczywiście pojawiają się wielkie subtelności, ale dążę do tej konkretnej wcześniej wymyślonej atmosfery, często to literatura czy historia podpowiada rozwiązania, ale powiedzmy wprowadzanie niepokoju musi być czytelne. Musi być to jednak sensowna całość, tak naprawdę często kreuje ją intuicja i wtedy uważam konstrukcję za zakończoną.


- Na zakończenie naszej rozmowy pytanie o plany?
Henryk Cześnik: Teraz przygotowuję wystawę w Volkstheater Wiedeń, połączoną z pokazem malarskim podobnym do tego który robiłem w Teatrze Polskim w Warszawie, w Teatrze Szekspirowskim w Gdańsku czy w Tel-Avivie. Pokaz połączony będzie z poezja i muzyką. Ten duży projekt przygotowuję na koniec listopada a wcześniej będę obecny na uroczystości wręczenia nagrody im. Kazimierza Ostrowskiego, z której jestem niezwykle dumny. To dla mnie wielkie wyróżnienie.

Fot. Erazm W. Felcyn

Komentarze
Ta witryna korzysta z plików cookie. W ustawieniach swojej przeglądarki internetowej możesz w każdym momencie wyłączyć ten mechanizm. W celu pozyskania dodatkowych informacji na ten temat zobacz informacje o cookies.
OK, zamykam